sobota, 3 grudnia 2011

Pytanie




Dobre Pytanie:
Czy Kochasz Boga?
Jak mogłabym Ja odpowiedzieć na to pytanie?
Musiałam bym zacząć od mojej definicji miłości… hmm
Miłość do kogoś to troszczenie się o ta osobę dbanie, wychowywanie ( w przypadku dzieci).
Ale to chyba jeszcze za mało… Miłość to robienie wszystkiego nie wymagające niczego w zamian. Ale to chyba nadal za mało… Miłość to otwarcie siebie ze wszystkim czym się posiada bez obawy jakiejś oceny… Ale to jeszcze za mało!!!

Miłość to zawierzenie siebie i oddanie siebie komuś.

Tym miłość jest dla mnie, ale w odniesieniu do Boga to nadal za mało…
Bo moja miłość do niego nie uwzględnia jednej rzeczy. Ja chcę dawać a nie otrzymywać niczego w zamian a Jego Miłość polega na dawaniu.
Jeśli mam Go kochać musze przyjmować, musze pokazać, że też czasem jestem słaba i nie daje rady…

I w sumie podobnie wygląda miłość każdego z nas do Boga. Trudno nam się przyznać ze jesteśmy słabi i potrzebujemy Go…
Dlatego musimy „zabić” w sobie wszystko co ludzkie i wtedy prawdziwie będziemy mogli poznać miłość Boga i tą miłością pokochać innych.

A co na temat miłości mówi Pismo Święte?

„Pociągnąłem ich ludzkimi więzami
a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę-
schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go.”

Stary testament… dość trudne do zrozumienia… bynajmniej dla mnie, bo „były to więzy miłości” to nie jest ludzkie uczucie. To uczucie pochodzi od Boga, czyli jak jeszcze Bóg z poniewiera swoje dary dla człowieka, aby być bliżej nas?

I taki najbardziej pospolity przykład: Śmierć Jezusa na Krzyżu…
umarł dla człowieka z miłości… żeby nas zbawić i dać nam wolność…
aby nas czegoś nauczyć i pokazać jak wiele jeszcze nam brakuje…
aby pokazać swoje poniżenie przed nami, jak bardzo Mu na nas zależy… wysłał własnego syna na śmierć i służbę aby tylko i aż być bliżej nas…

A wiec Czy Kocham Boga?
Z moich wywodów wynika, że nie… Nie mogę o niego dbać, troszczyć się, wspierać w trudnych chwilach… Bo zwyczajneie świecie to nie możliwe… Bóg nie ma gorszych dni…
Nie potrafię Go kochać bo nie potrafie pokazać i przyznać się przed nim jaka jestem słaba bo przecież nie jest lekko pokazać komuś nawet Bogu siebie takiej prawdziwej!
Czyli chcę Go kochać! Pragnę Go pokochać taka miłością jak On kocha mnie, ale najpierw musze w sobie „zabić” tę grzeszna część mnie abym przyjęła jego miłość i mogła przekazać ja dalej…

A TY? Kochasz Boga?

niedziela, 16 października 2011

Jeszcze raz "Gorczycy ziarno" / mała zmianka o św. A. Boboli





„Gdyby wiara twa była jak gorczycy ziarnko [...] A góra posusznie przesunie się…”
Tak wiem odnosiłam już się do tego, ale coś sobie dzisiaj uświadomiłam…
Ostatnio, kiedy o tym pisałam zadawalam pytanie czy święci wierzyli tak mocno żeby ich wiara była choćby zbliżona do tego ziarnka…. Myliłam się… myślałam zbyt dosłownie… zbyt po ludzku… Ich wiara była większa!!!
Skąd moja taka pewność?? Przecież świat nie słyszał o przenoszeniu gór siła woli, modlitwy itp. Tak o tym i owszem nie słyszał… Ale słyszał o licznych uzdrowieniach i cudach!!
I na tym polega góra… góra przedstawiona w piosence nie przedstawia prawdziwej skały, lecz nasze problemy, trudności i to, co najbardziej nas boli. A wiec, kiedy powiedzmy jakiś święty modlił się o coś niemożliwego, nierealnego dla normalnego człowieka a to stawało się jawa to wówczas przenosił pewna górę…
Na tym polega wiara jak gorczycy ziarno….

Czytałam dzisiaj o uzdrowieniu Ida Kopeckiej z Krynicy… Podziwiam wiary tych ludzi… tutaj fragment tylko cudu jaki sie tam dokonał:

Było lato 1922 r. Pod koniec trzeciego tygodnia terapii kobieta poczuła lekkie swędzenie i zaróżowienie w naświetlanych miejscach. Wkrótce skóra przybrała czarny kolor. Podczas wizyty lekarskiej stwierdzono ciężkie poparzenie promieniami Roentgena. Skierowano ją do specjalisty [..]
"Tymczasem proces chorobowy rozwijał się szybko, rana powiększała się. W niedzielę rano po powrocie z kościoła i śniadaniu, poszłam znów z siostrą do dr J. Wyjechał, był tylko jego asystent dr K. Chciałbym zobaczyć ranę - powiedział mi. Oglądnął i mówi jakby do siebie: Rana otwarta, 15 cm długa, 12 cm szeroka, głęboka, ropa gęsta, cuchnąca, strzępy skóry i ciała. (Dr Przybylski rozmawiając z nim w tej sprawie dnia poprzedniego, wyraził się: To kwestia najwyżej tygodnia, musi umrzeć). Wyszedłszy od lekarza, siostra moja poszła do domu, ja zaś jeszcze do kościoła. Usiadłam na ławce przed kościołem, bo mi trudno było wejść - właśnie kończyła się suma. Nadszedł 0. Hortyński TJ" - relacjonowała Kopecka. Jezuita zapytał ją, jak się czuje, pocieszył, poradził modlić się o zdrowie, dał relikwie bł. Andrzeja Boboli i przyrzekł odprawić nazajutrz Mszę św. o uzdrowienie za przyczyną Błogosławionego.
"Przyłożyłam relikwie do ciała obok rany, przyklękłam i pomodliłam się krótko: Bł. Andrzeju Bobolo, uproś mi uzdrowienie, o ile to jest zgodne z wolą Bożą" - opisuje Kopecka.
Wieczorem poczuła się znacznie lepiej, nazajutrz bóle ustąpiły. "We wtorek po przebudzeniu znów zdejmuję opatrunek - zupełnie czysty! Ani śladu ropy, szybko przesuwam ręką po ciele - skóra zupełnie sucha, nie bolesna, gładka, wyskakuję z łóżka - rany nie ma, skóra narosła o normalnym wyglądzie, na niej tylko lekko brązowe punkty, zupełnie zagojone!".
Poszła do kościoła, potem do lekarza. Zapytała go, czy może się kąpać.
- Kąpać z taką raną? Przecież pani dostanie zakażenia krwi - wykrzyknął lekarz. - Rany nie ma - odpowiedziała. - Jak to nie ma? Czary czy co? - Czary nie, ale cud.
"Oglądnął i mówił w podnieceniu, wzburzony, rozkładając ręce i gestykulując żywo: Nie ma - no, nie ma, zupełnie zagojona - a była taka wielka, czarna, cuchnąca, głęboka!... Widziałem przecież przedwczoraj dopiero! Naturalnie, że może się pani kąpać, ani śladu rany nie ma!".
Specjalna komisja uczonych uznała to uzdrowienie za cud. Był jednym z dwóch potrzebnych do kanonizacji św. Andrzeja Boboli.”


Przy okazji trochę zahaczyliśmy o św. Andrzeja Bobole…
Tak czy owak podziwiam ludzi których wiara przekracza wszelkie naukowe dowody i prawa… :)

I Chyle Przed nimi czoło w akcje szacunku bo moja wiara jest zbyt ograniczona i przyziemna i wiele mogłabym się od was nauczyć…

czwartek, 23 czerwca 2011

Kościół jako wspólnota ekskluzywna.




Ekskluzywność w potocznym rozumieniu oznacza wyłączność (ograniczony dostęp tylko dla nielicznych) do jakiegoś czy to przedmiotu czy też wspólnoty. W dzisiejszych czasach każdy chce należeć do tego nielicznego a może raczej licznego grona ludzi. Dawniej ekskluzywność była rzeczywiście tylko dla nielicznych, dobre marki samochody, dalekie wyjazdy, ubrania. Za czasów PRL ekskluzywnością było noszenie dżinsów czy też butów Robins. Wyjazdy takie jak Stany Zjednoczone, Wyspy Kanaryjskie o tym nawet nie marzono kosztowało to bardzo dużo i równie dużo czasu docierało się w to konkretne miejsce. Dziś ekskluzywność to duży ładny dom z basenem, samochód marki Porsche Carrera GT i należenie do arystokratów. Wyjazd za granicę nie jest już niczym ekskluzywnym, ponieważ ludzie szukają lepszego zarobku, aby często utrzymać swoja rodzinę. Ubrania to tez już nie problem. Samochód w dzisiejszych czasach jest, co najmniej jeden niemal, że w każdej rodzinie. Oczywiście dla wielu ludzi z marginesu społecznego nigdy nie będą osiągalne wakacje w Afryce czy też narty w Alpach i tu powoli zaczyna się dzielić społeczeństwo na ekskluzywnych obywateli i zwyczajnych.
Wspólnota ekskluzywna to grupa ludzi, która należy do pewnego grona tych nielicznych, którzy mogą sobie na cos pozwolić. Wspólnota to typ
zbiorowości oparty na silnych, emocjonalnych więziach, nieformalnej strukturze, dominujący przede wszystkim w społeczeństwach pierwotnych.
W ujęciu
Ferdinanda Tönniesa (niemiecki socjolog i filozof) wspólnota jest przeciwstawnym typem zbiorowości wobec zrzeszenia i charakteryzuje się tym, że więzi wytwarzane są w oparciu o pokrewieństwo lub braterstwo, kontrola społeczna sprawowana jest dzięki tradycji, natomiast podstawą gospodarki we wspólnotach jest własność zbiorowa.
Według dynamicznej teorii wspólnoty, jest to ekskluzywna zbiorowość ludzka, którą łączy jakaś trwała więź duchowa. Zbiorowość, w której dla każdego jej członka suma jego więzi "do wewnątrz" przewyższa sumę więzi "na zewnątrz". Cechami charakterystycznymi dla wspólnoty są wówczas:
- Trwałość - nieprzypadkowość, nieprzelotność;
- Duchowość - coś, co przekracza sferę interesowności (przeciwnie do
stowarzyszenia);
- Ekskluzywność - podział na swoich i obcych (
ojkofilia i ksenofobia), gdzie przynależność
do wspólnoty jest samoistna (np. narodziny) i dożywotnia;
- Tradycja - rozciągłość w czasie: pamięć o zmarłych, troska o żywych, jak i nienarodzonych,
dążenie do przetrwania. Intensywność troski o wychowanie jest wyrazem żywotności wspólnoty;
- Bezwarunkowość przynależności - możemy należeć tylko do jednej wspólnoty duchowej
danego poziomu. Jeżeli wydaje się, że jesteśmy członkami dwóch, lub więcej wspólnot (na przykład
mniejszości narodowe), o tym, do której należymy dowiadujemy się w przypadku konfliktu (np. wojny).
Kościół katolicki jest to największa na świecie
chrześcijańska wspólnota wyznaniowa, głosząca zasady wiary i życia określane mianem katolicyzmu, rządzona przez biskupa i patriarchę Rzymu (jako papieża uważanego drogą sukcesji apostolskiej za następcę Świętego Piotra) oraz biskupów pozostających z nim we wspólnocie. Kościół katolicki jest jednym z trzech głównych nurtów chrześcijaństwa. Już od początków kościoła katolickiego instytucja ta była ekskluzywna, ponieważ przyjąć nauczanie 12 apostołów nie mógł nikt, kto nie był żydem z pochodzenia, dopiero w Dziejach Apostolskich około
60 do 85 po Chrystusie dowiadujemy się o nawróceniach nie żydów. Czyli przez kilkanaście lat była to bardzo szczelnie zamknięta grupa społeczna.

Na początku kościół stawiał na „jakość” swojej wiary czyli małe grupy ludzi wierzących w Chrystusa polegała to chyba bardziej na ślepym wierzeniu we wszystko, co powiedzieli apostołowie i ich następcy ( nie oceniając czy to dobrze czy źle). Po wielu latach Kościół katolicki stał się religia panująca w Rzymie rządzącego wówczas przez Cesarza Konstantego Wielkie […]
W dzisiejszych czasach kościół jest dalej wspólnotą ekskluzywną w prawdzie, aby zostać ochrzczonym nie trzeba odpowiadać na żadne pytania, uczyć się czy też ciężko pracować. W większej części zostaje nam to po prostu narzucone przez naszych rodziców. Jesteśmy dziećmi i w wieku ośmiu lat dowiadujemy się, że istnieje cos takiego jak komunia. Co prawda wiele dzieci ma świadomość o tym wcześniej jeśli chodzi do kościoła ale nie oszukując się coraz mnie dzieci uczęszcza we mszy. W drugiej klasie podstawówki jest nasza pierwsza komunia. Często również nie mamy żadnego wyboru, rodzice mówią, że tak trzeba i idziemy. Uczymy się modlitw, regułek spowiedzi, chodzimy na rekolekcje i poznajemy namiastkę ekskluzywności, do której wkraczamy. Bierzmowanie to ostatni „rytuał” do bycia pełnoprawnym członkiem tej oto Katolickiej elity. Mamy 16 lat i jesteśmy już świadomi tego, co robimy. Uczymy się znowu nowych modlitw, które i tak po pół roku zapominamy i czeka nas „oficjalne przegnanie”, na które przyjeżdża sam biskup, aby nas pożegnać później jeszcze wracamy do tej wspólnoty żeby wziąć ślub lub ochszczić własne dzieci. I ci ludzie nie zasłużyli, aby należeć do dej grupy. Lecz ci, którzy pozostali mogą delektować się przywilejami, jakie ciągnie za sobą bycie Katolikiem. Ale jak wszędzie w każdej grupie, miejscu ekskluzywnym są plusy i minusy tak samo również kościół ma te + i -.
Minusem tej grupy jest:
- siedzenie w zimie w zimnym kościele.
- nie wysypianie się z powodu pasterki.
- słuchanie nie zawsze mądrze mówiących pasterzy kościoła.
- nie zawsze wygodne ławki, klęczniki.
- msze które rzekomo przeznaczone są dla młodzieży, dzieci niczym nie różniące się od mszy dla dorosłych.
- stres przed spowiedzią
- psychosocjologia (psychomanipulacja wiernymi)
- brak konsekwencji u wielu kapłanów ( postępowanie )
- obsesja na punkcie seksu i wszystkiego, co się z nim wiąże ( aborcja, in vitro, ciąża itp.)

Plusami tej elity:
- Możliwość codziennych spotkań z Bogiem nie koniecznie w kościele, ale przy każdej modlitwie.
- Cisza i spokój w kościele.
- odpuszczenie grzechów.
- lekkość i ulga po spowiedzi.
- rozmowy z przewodnikiem duchowym.
- wspólne czytanie pisma.
- chłód w kościele podczas lata.
- ładna infrastruktura
- prześliczne rzeźby, malowidła figury.
- działalność charytatywna

Kościół jako wspólnota ekskluzywna? Kościół jest i nie jest wspólnotą ekskluzywną. Należeć może do niej każdy i każdy morze czerpać z plusów, jakie oferuje. A to, co oferuje, czyli pojednanie z Bogiem i jak mówią słowa wyznania wiary podczas mszy. To jest dla nielicznych. Tylko nieliczni są w stanie Bogu tak zaufać i tak bardzo oddać, zostawić w jego rękach swoje życie i oni są prawdziwymi członkami tej ekskluzywnej wspólnoty. Ludzie naprawdę wierzący, którzy z czystym sercem przychodzą do Boga dostają to, czego nikt prócz nich nie otrzyma, życie wieczne, spokój wieczny i miłość wieczną.

czwartek, 9 czerwca 2011

Czym jest Modlitwa....


Modlitwa…
Poruszałam ten temat ostatnio… Trochę inaczej dzisiaj ubrałam to w słowa… I ostatnio bardziej krążyłam w kwestiach wiary w samego Boga, miłość itp. Więc dzisiaj bardziej szczegółowo o modlitwie :)
To będzie jak zwykle osobisty tekst, bo czasem, kiedy pokazuje cos na sobie to bardziej do ludzi przemawia niż bajki, opowiadania itp.
Modlitwa jest dla mnie czymś ważnym… Daje nadzieję, wiarę i siłę…
Jakiś czas temu uczestniczyłam w rekolekcjach
ignacjańskich… cudowna sprawa…
Kiedy poświęcasz Bogu tyle czasu… że masz czas aby poświęcić cząstkę siebie Bogu… I w tedy było cudownie… wróciłam do domu i było tez dobrze…
minęło kilka miesięcy i jest „do dupy”…
Nie umiem się modlić! Nigdy nie umiałam!
Walczę z każdym słowem skierowanym do Boga!….
Nie… już nawet nie walczę… Nie potrafię… nie widzę sensu!
I to boli mnie najbardziej… Bo nie wiem już jak się modlić… Nie wiem za co dziękować, za co przepraszać, co powiedzieć!!! Nie wiem……
Tak jestem wierzącą dziewczyną! Kocham Boga to wszystko, co mi zostało… To wszystko, co mam… I coraz bardziej widzę jak to tracę… I nie potrafię tego zatrzymać…
Pamiętam jak dwa lata temu poznałam Boga… Rok temu prawie ryczałam, że śmiertelnie się boję, że Go stracę, że przestanę wierzyć i znowu stracę wszystko!
A teraz bezradnie obserwuje jak tracę wszystko i nie wiem jak się zmusić i nie wiem jak się nakłonić do modlitwy… Myślałam żeby kogoś poprosić, aby się zaczął ze mną modlić… Może tylko raz w tygodniu… żeby po prostu przez 5 minut wykonał ze mną znak krzyża i mnie prowadził w modlitwie…
Żebym sobie przypomniała jak to jest rozmawiać z Bogiem!!!!
Oczywiście brak odwagi, norma… Największym tchórzostwem jest mieć odwagę do złych rzeczy a okazywać strach niepewność w tym, co jest dla nas najważniejsze….
Twardziela nie poznajemy po tym, że z godnością może dostać w twarz… Poznajemy go wtedy, kiedy mówi o tym, jaki jest słaby… Ja nie jestem twardzielem, ale TY bądź nim!!!
Jeśli nie umiesz się modlić idź do kogoś pogadaj z kimś, kto wiesz ze ma o tym jakieś pojęcie!
Nikt żaden ksiądz, papież, zakonnica, nikt nie umie się modlić! Bo modlitwa to rozmowa z Bogiem a największym problemem w rozmowie z Nim jest grzech… A my ludzie jesteśmy bardzo podatni na grzech, wiec ciężko nam się przebić przez tą barierę, aby powiedzieć coś Bogu… On specjalnie schyla się do nas, aby nas usłyszeć!
Ale grzech często zatyka nam uszy na jego wołanie… na jego głos…
Dlatego modlitwa jest trudną sztuką… Dlatego idź do kogoś! Poproś Go o radę…On Cię nie nauczy modlić… Ta osoba pomorze Ci znaleźć swój sposób na kontakt z Bogiem!
Bądź twardszy ode mnie!!!! Znajdź swoją drogę modlitwy!!
Proszę Bądź twardy odnajdź w Sobie tę Drogę…….

niedziela, 5 czerwca 2011

Nasza modlitwa...



Poprosiłem Pana Boga, aby odebrał mi mój ból Pan Bóg odpowiedział - nie...ból nie jest dla mnie
abym go odbierał, ale dla Ciebie abyś go oddał.
Poprosiłem Pana Boga, by moje ułomne dziecko stało się zdrowe Pan Bóg odpowiedział - nie...
jego duch jest zdrowy, a ciało jedynie tymczasowe.
Poprosiłem Pana Boga by dał mi cierpliwość Pan Bóg odpowiedział - nie... cierpliwość jest owocem ciężkiej próby, nie jest przydzielana ale wypracowana.
Poprosiłem Pana Boga by dał mi radość Pan Bóg odpowiedział - nie...daje Ci Łaskę, a radość zależy od Ciebie.
Poprosiłem Pana Boga by oszczędził mi cierpienia Pan Bóg odpowiedział - nie...cierpienie odrywa Cię od rzeczy przyziemnych i przyprowadza bliżej do mnie.
Poprosiłem Pana Boga by dał mi duchowy wzrost Pan Bóg powiedział - nie... wzrastać musisz sam, ja będę dbał o Ciebie, pielęgnował Cię byś stał się drzewem przynoszącym obfity owoc.
Poprosiłem Pana Boga o wszystko ,czym mógłbym się cieszyć w życiu Pan Bóg powiedział - nie...
daje Ci życie, byś mógł się cieszyć wszystkim.
Poprosiłem Pana Boga by pomógł mi kochać innych ludzi, tak jak ON MNIE KOCHA Pan Bóg powiedział - no wreszcie pojąłeś o co chodzi!

Gdyby Bóg miał portfel,
to nosiłby w nim Twoje zdjęcie
Gdyby miał lodówkę, to też ono byłoby na niej.
On przysyła Ci kwiaty każdej wiosny
i wschód słońca każdego poranka.
Kiedy chcesz mówić on słucha;
a mówi do Ciebie nieustannie choć,
Ty nie zawsze słuchasz.
Mógłby mieszkać gdziekolwiek,
w całym wszechświecie,
a wybrał Twoje serce!
Nie widzisz jeszcze?!?
Zrozum to:
ON ZA TOBĄ SZALEJE!!!

Czytając to dzisiaj uświadomiłam sobie, o co tak właściwie ja proszę Boga…
Proszę o tysiące rzeczy, o właśnie cierpliwość, siłę, radość… I to prawda źle formułuje próby skierowane do Niego… A może raczej proszę Go nie o to, o co powinnam…
Rozmawiałam ostatnio z koleżanką ogólnie o tym jak postrzegamy nasz wiarę…
Z jednej strony mówimy Bóg jest, kocham Go, wszystko dla Niego jestem w stanie zrobić….
I tu wszystko jest w najlepszym porządku…
Ale kiedy przychodzi do tego, że trzeba iść do kościoła, pomodlić się, odmówić pokutę to pojawia się zgrzyt… Bo nam się zwyczajnie nie chce… Czyli nasza wiara jest bardzo ograniczona ponieważ, to co mówimy, że Pan Bóg jest itp. okazuje się kłamstwem…
Bo gdybyśmy rzeczywiście w Niego wierzyli, Kochali Go i pragnęli z nim rozmawiać to z niecierpliwością czekali byśmy na każdą msze, modlitwa była by czymś tak cudownym i niezgłębionym, że z niechęcią byśmy ją kończyli a sam akt pokuty były autentycznym błaganiem Boga o przebaczenie…
Czyli co w nas jest nie tak?
A no to, że Boga trzeba spotkać na swojej drodze autentycznie, trzeba Go doświadczyć!
Wiara w Boga wpajana nam przez rodziców, znajomych itp. nie jest wiarą, jest drogowskazem:
„ Patrz! Tam jest Bóg, Tam jest Chrystus idź do niego! Spotkaj się z nim! On na Ciebie czeka!”
Kiedy już spotkamy Go musimy ciężko pracować nad tym kontaktem z Nim bo człowiek to istota targana wieloma żądzami, pokusami i zły tez będzie o nas walczyć… Oczywiście będzie trudno nigdy nasza wiara nie będzie nawet zbliżona do gorczycy ziarnka ale możemy dążyć do tego!
Bo trzeba Pamiętać, że Bóg tak mocno nas kocha że będzie o nas walczyć ale musimy chcieć pomódz mu w tej walce… Bo jeśli my nie chcemy to nic z tego nie będzie bo Bóg nie zmusi nas do Miłości….. Nikt nas do niej nie zmusi…

„Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie!”
Iż 54, 10

niedziela, 17 kwietnia 2011

Nadzieja...




Świece

Cztery świece spokojnie płonęły. Było tak cicho, że słychać było jak ze sobą rozmawiały.
Pierwsza powiedziała:
- Ja jestem POKÓJ. Niestety, ludzie nie potrafią mnie chronić. Myślę, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko zgasnąć.
I płomień tej świecy zgasł.
Druga:
- Ja jestem WIARA. Niestety nie jestem nikomu potrzebna. Ludzie nie chcą o mnie wiedzieć, nie ma sensu, żebym dalej płonęła.
Ledwie to powiedziała, lekki powiew wiatru zgasił ją.
Trzecia:
- Ja jestem MIŁOŚĆ. Nie mam już siły płonąć. Ludziom nie zależy na mnie i nie chcą mnie rozumieć. Nienawidzą najbardziej tych, których kochają swoich bliskich.
I nie czekając długo i ta świeca zgasła.
Nagle do pokoju weszło dziecko i zobaczyło trzy zgasłe świece. Przestraszone zawołało:
- Co robicie?! Musicie płonąć! Boję się ciemności!
I zapłakało.
Wzruszona czwarta świeca powiedziała:
- Nie bój się! Dopóki ja płonę zawsze możemy zapalić tamte świece.
Ja jestem NADZIEJA.
Z błyszczącymi i pełnymi łez oczyma, dziecko wzięło świecę i zapaliło pozostałe świece.
Niech nigdy w naszych sercach nie gaśnie Nadzieja i każdy z nas jak to dziecko, niech będzie narzędziem, gotowym swoją Nadzieją zawsze rozpalić Wiarę, Pokój i Miłość.


Zaczęłam dzisiejszy tekst od tek krótkiej opowieści… Tak sobie ostatnio myślałam o zagadnieniu nadziei…

Nadzieja biblia jest niemalże nią przesycona… Stary testament począwszy od nadziei przyjścia mesjasza skoczywszy na „drobnych” sytuacjach… np. Wyjście z Egiptu, Ziemia obiecana, Hiob, Eden ( Adam i Ewa mieli nadzieje ze Bóg się nie zorientuje, że jedli jabłko)
Nowy testament począwszy od wszystkich cudów, jakie Jezus dokonał ( ludzie mieli nadzieje że im pomoże) skończywszy na Jeruzalem…
I tak moja refleksja Nadzieja jest czymś żałosnym, żenującym, czy czymś niesamowity, niezwykłym i cudowny…? Patrząc na biblię to tak nadzieja jest niezwykła… ciągnie za sobą wiele nawróceń, uzdrowień i cudów… ale w naszym życiu nadzieja jest w pewnym sensie głupia i dziecinna… chyba że… nadzieja istnieje tylko z wiara? Bo jeśli tak to ludzie w dzisiejszych czasach nie wierzą… maja nadzieje, ale nie wierzą, że coś może się spełnić, zdarzyć…
Opowieść powyżej pokazuje nadzieje pośród świec, które zgasły wiara również zgasła… Ale dziecko dalej wierzyło…
Czy w naszym życiu kiedy gaśnie już wszystko nadzieja dalej się pali?
Czy w moim życiu nadzieja dalej się pali?
No tak… ktoś powie to jest zależne od sytuacji… A jeśli nie…
Jeśli sytuacja, nie jest tylko konkretnym zdarzeniem w konkretnym miejscu i czasie??
Jeśli sytuacja to właśnie nadzieja na lepsze jutro bez patrzenia na przeszłość i teraźniejszość?
...
A jeśli nadzieją jest Tylko Bóg? Bo gdyby przekształcić ten obraz, że nadzieja jest „Bogiem” to wówczas wystarczy tylko wierzyć w Boga… On się zajmie resztą… On jest nadzieją swego ludu … Bo On ma wszystko czego nam potrzeba…
Odsyłam do Psalmu 108 :) Nadzieja ludu iż Bóg ich ocali…. Nasza Nadzieja że Bóg nas ocali….

niedziela, 10 kwietnia 2011

...




Dzisiejszy post będzie opierał się na modlitwach, które w ostatnim czasie znalałam i odmawiałam…

Ostatnio często zastanawiam się, czym jest nawrócenie… czy to, kim jestem dzisiaj…. A raczej zmiana jak się dokonała, czy to nawrócenie?… Przecież ja kiedyś, to nie ja teraz…
Wczoraj niosłam dary do ołtarza … niosłam hostie… i niosąc ją myślałam, kim jestem?
Kim jestem żeby mieć czelność nieść coś tak ważnego dla ludzi wykształconych… wierzących… Ja bezbożnik, który dopiero poznaje co to jest wiara…
Ale kiedy niosłam to miałam dziwny przebłysk przecież To małe „coś” za chwile stanie się Jezusem… To białe „coś” będzie namacalny Cialem…

Tak wiele staram się pisać o Bogu… ale tak naprawdę nie mogę o nim nic powiedzieć…
Nie znam Go… Modlitwa, którą się ostatnio modliłam to „ Bóg był bliższy mnie niż ja sam siebie” Leopolda Staffa… Poruszyły mnie słowa :

Wszystko się śmieje ze mnie, że Twą chwałę
Pragnąc poniżyć, rozwiać w ułud dymie,
Pisałem z głupią pycha przez b małe
Wielkie, potężne Twoje, Boga, imię…

tak mało szacunku okazywałam ludziom wierzącym…
począwszy od księży skończywszy na zwykłych ludziach…. Dziś patrząc ludziom oczy w kościele jest mi wstyd… rozmawiając z księżmi jest mi wstyd! Bo wiem jak strasznie źle się do niektórych odnosiłam… A Bóg?
Wiedziałam że Bóg jest ale zasada była prosta …
” Boże wiem ze jesteś … Ale ty idź swoja droga ja idę swoja droga… dobra rada nie wchodźmy sobie w drogę…”
Szczeniackie myślenie że Boga można wykiwać, oszukać i całkowicie zniszczyć…

Ostatnio natrafiłam na Ciekawą modlitwę… Często mam dziwne upadki wiary … często powątpiewam i upadam … I ta modlitwa w jakiś sposób nie pozwala mi upaść zupełnie… nie pozwala mi dotknąć dna…


Chrystusie….

Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie…

Jeszcze tak strasznie zapłaczę,
Że przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie…

I taką wielką żałobą,
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie…

że duch mój przed Tobą klęknie
I wtedy – serce mi pęknie,
Chrystusie….



Pamiętam mój pierwszy raz jak modliłam się tak naprawdę… Jak bardzo chciałam usłyszeć, już od zaraz odpowiedzi na moje pytania… ponad godzinna modlitwa… śmieszne bo pamiętam jak prosiłam Boga żeby w jakiś konkretny sposób pokazał mi że jest… hehe jakieś stukniecie pukniecie… mocniejszy podmuch wiatru… żeby udowodnił mi ze jest..
Dziecinnie strasznie…
Tak na koniec tak fajna opowieść…

Człowiek wyszeptał:
- Boże, przemów do mnie !
I oto słowik zaśpiewał.
Ale człowiek tego nie usłyszał, więc krzyknął:
- Boże, przemów do mnie !
I oto błyskawica przeszyła niebo...
Ale człowiek tego nie dostrzegł, rzekł:
- Boże, pozwól mi Cię zobaczyć.
I oto gwiazda zamigotała jaśniej.
Ale człowiek jej nie zauważył, więc zawołał:
- Boże, uczyń cud!
I oto urodziło się dziecko.
Ale człowiek tego nie spostrzegł.
Płacząc w rozpaczy, powiedział:
- Dotknij mnie, Boże, niech wiem, że Ty Jesteś tu.
Bóg schylił się więc i dotknął człowieka.
Ale człowiek strzepnął motyla ze swego ramienia i poszedł dalej.
Bóg jest wśród nas.
Także w małych i prostych rzeczach, nawet w dobie komputerów, więc człowiek płakał:
- Boże, potrzebuję Twojej pomocy!
I oto dostał wiadomość z dobrym słowem i słowami zachęty.
Ale człowiek usunął go i kontynuował płacz....

To historia każdego z nas…

A Ty zauwarzyłeś, że On jest przy Tobie?

jeśli nie to dobrze sie rozejrzyj i przestań płakać... Bo On tylko czeka aż w końcu go ujrzysz... On nie odpowie odrazu... Odpowei wtedy kiedy uzna ze jest Ci to potrzebne...

Ja dostałam swoją odpoweidz... I teraz rozumiem że popełniłma bład... Bo Boga nie wystawia się na próbę!


wtorek, 5 kwietnia 2011

Spowiedz...



Od 2 tygodni przymierzam się na spowiedź… hmm… dawno nie sprawiało mi to takiego trudu… Zawsze przed pójściem do spowiedzi myślę, jakie właściwie popełniłam grzechy….
Taki rachunek sumienia tyle ze w tym rachunku sumienia z reguły wyłączam Boga i zaczynam lecieć w kategoriach moralnych i wkraczając w różnie dziwne filozofie, które wymyślam aby usprawiedliwić własny grzech… Czasem udaje mi się opamiętać i modle się do ducha świętego aby mi pomógł … wówczas od razu idę do spowiedzi licząc na olśnienie w trakcie…
Ale wracając do samego myślenia o grzechach… zazwyczaj ponosi mnie dziwna pycha duma i próżność … Bo chcąc poprawić sobie humor mówię sobie co dobrego zrobiłam… i popadam w dziwny cynizm i egoizm…
:/
Ale przechodząc do sedna…. Grzechy… czym są?
Nasze czyny, złe uczynki, mijające się z dekalogiem itp… Dzisiaj siedząc w kościele czytałam sobie psalm 119 … Ciekawy psalm … treść jest o tym, jak grupa ludzi mówi jak cudowne i wspaniałe są prawa dane przez Boga... ( Psalm ten powstał po niewoli babilońskiej) Czyli Psalmiści sporo przeżyli i wiedzą jak ważne jest przestrzeganie praw…
Ja zatrzymałam się na słowach
„ […] Pragnę Twojej pomocy, o Panie. Błądzę jak owca, która zginęła; szukaj swego sługi […]” Psalm 119,174.176
Tak sobie myślę, że ludzie idący do spowiedzi myślą tak samo jak Taw… Tak czy owak ja tak myślę… Tyle ze ostatnio nie jestem w stanie przełamać dziwnego lęku spowiedzi…
Zły nie chcę abym teraz pojednała się z Bogiem… A jak głupia pozwalam mu na to i czekam na jego chwile nie uwagi…
Właśnie przypomniało mi się taka „opowieść” o Muawii w książce Paulo Coelho „Być jak płynąca rzeka” Było tam napisane ze kiedy spał obudził go Lucyfer i przypomniał mu o modlitwie… rozwlekła się wówczas jakaś większa rozmowa o tym ze diabeł był kiedyś dobry i trudno mu o tym zapomnieć itp. spodobał mi się wtedy fragment „ Wiesz że zostałem stworzony jako anioł światła. Wiele w życiu przeszedłem, ale nie potrafię zapomnieć o moim pochodzeniu. Człowiek może pojechać nawet do Rzymu albo do Jerozolimy, ale zawsze zabiera w sercu to, co w jego ojczyźnie było najlepsze. Ze mną jest tak samo. Nadal kocham Stwórcę za to, że mnie karmił za młodu i nauczył czynić dobro […] itd.

Szkoda ze to kłamstwo (w dalszym kawałku zły przyznaje się do tego, że kiedy Muawii zapomniał by o modlitwie, modliłby się gorliwie przez 2 dni i bardziej przybliżył by się do Boga…)
Ale ten kawałek przemawia do mnie również w taki sposób, że Człowiek, który raz poznał Boga pragnie Go nawet wtedy kiedy się od niego odsunie…

Na koniec mój ulubiony
Psalm 130 może ona jakoś mnie zmotywuje i doda odwagi do spowiedzi….


De profundis clamavi ad te, Domine.
Domine, exaudi vocem meam.
Fiant aures tuae intendentes
In vocem deprecationis meae.

Si iniquitates observaveris, Domine,
Domine, quis sustinebit?
Quia apud te propitiatio est,
Et propter legem tuam sustinui te, Domine.
Sustinuit anima mea in verbo eius,
Speravit anima mea in Domino.

A custodia matutina usque ad noctem
Speret Israel in Domino.
Quia apud Dominum misericordia,
Et copiosa apud eum redemptio.
Et ipse redimet Israel
Ex omnibus iniquitatibus eius.

sobota, 19 marca 2011

...


Czuwanie… Wciskanie kitu, że to jest cudowne och i ach jest niepotrzebne, bo każdy ma inne gusta i nie każdy lubi takie rzeczy…. Ja lubię… Lubię to nawet może nie tyle ze strony, że mogę w jakiś bardziej autentyczny sposób spotkać się z Bogiem… Mimo że to jest dla mnie ważne ale Bóg jest wszędzie… I w taki sam sposób mogę go znaleźć podczas medytacji, modlitwy w kościele itp. Lubię tam jeździć bo mogę zobaczyć ludzi, którzy podczas adoracji na prawdę to przeżywają… przeżywają to jakoś na zewnątrz… Płaczą, śmieją się i ogólnie można to zobaczyć… Moja taka osobista lekcja emocji i uczuć …
Bo choć by mi tam serce pękało… nie pokaże to tak jak przeżywam to w środku… będę chodzić zamyślona… smutna… albo uśmiechnięta po uszy żeby nikt nie wiedział…

Drogi Boże…
Zazwyczaj na tym blogu piszę różne pytania, które mnie nurtują i wydają mi się nie logiczne w piśmie… Dziś jednak chcę Cię porosić…
(Mk 8, 22-26) Pomórz mi pozwolić wziąć się tobie za rękę… Przyjąć to co dla mnie szykujesz niczym niewidomy w piśmie… Zaufać bez granicznie i nie ciągną Jezusa tam gdzie ja chcę! Tylko tam gdzie On chce mnie poprowadzić…
Pomórz mi przyjąć twoja wole i zrozumieć…
Rok temu ofiarowałeś mi przyjaciela… Na początku nigdy bym nie powiedziała ze spoufalę się do tego stopnia z kimś, o kto w sumie mógłby być moim ojcem… Ofiarowałeś mi azyl…
Miejsce gdzie mogłam pojechać zawsze jak cos mi się nie uda… Zawsze, kiedy już nie mam na nić siły… Odbierasz mi to tak po prostu… Jak gdyby to nic dla mnie nie znaczyło…
Wczoraj jak się dowiedziałam byłam na Ciebie Boże strasznie wściekła… Dziś chyba rozumiem… A może chcę zrozumieć… Ktoś tam za morzem też potrzebuje pomocy, tez potrzebuje przyjaciela… I jeśli znajdzie go w Nim to będę się cieszyć…
Musze znów zacząć poszukiwać przewodnika duchowego… (co ciekawe przed informacją że wyjeżdża chciałam mu zadać pytanie czy by nie zechciał nim zostać…)
Pozostaje mi tylko pytanie… Drogi Boże gdzie się udam jak mój koszmar powróci?
Gdzie mam szukać Azylu? Bo jeśli to próba mojego charakteru to nie wiem jak Ty drogi Boże mi się wydaję ze 100% polegnę…
Ty Bóg mój najwspanialszy przyjaciel… I On cielesny przyjaciel, do którego często nie mam odwagi i ochoty mówić, bo lubię słuchać jak On mówi…
Drogi Boże… Niech chcę się znieczulić do tego stopnia…
„ List do Boga”
Wczoraj odszedł ode mnie przyjaciel…
Z którym tak wiele mnie łączyło…
I dopiero dzisiaj zaczynam doceniać
czym jest życie i prawdziwa miłość….


Dziękuje za wszystko Ci Boże, że pozwoliłeś mi zrozumieć i poznać uczucie bezpieczeństwa przy drugim człowieku…
Miej Go w swojej opiece!! A ja będę wspierać Go modlitwą i sercem…

niedziela, 13 marca 2011


We krwi mam zło i grzech…
W duszy mam tylko gniew…
Więc jaki sen dalej budzić się?

Skoro los już mój przepowiedziany... I Potępienie wieczne za mną kroczyć zaczyna… Po cóż dalej walczyć? Ale zaraz, zaraz…. Przecież drogę już wybrałam….
Będę niczym kobieta z ewangelii cierpiąca na krwotok… Będę szukać, choć by Cienia twej miłości …. A kiedy go ujrzę wystarczy ze dotknę skrawka twego „płaszcza” i będę uzdrowiona… Będę kochać… Wybaczać… I będę zbawiona boś ty mym lekarstwem…
A może mi nie o zbawienie chodzi? Może bardziej o to cos szczęściem nazwane…
Uśmiech mieć dzień w dzień na twarzy swej i cieszyć się jak tylko kogoś ujrzy się…
A może nie o moje szczęście mi chodzi…. Może chodzi mi o szczęście milionów…
Niczym Konrad „ Nazywam się Milion – bo za miliony Kocham i Cierpię katusze”
Bo przecież kiedy widzę iż ludziom do o koła mnie dobrze się powodzi kiedy widzę uśmiech na ich twarzach czuje się prawdziwie szczęśliwa!!
Ten krzyk w mej głowie… Jest niczym Dźwięk armat! Zadaje ból a ukojenie jest zawsze w niedużej książęce…. Tą książeczka potężna Księga się nazywa Biblia!!
Lecz tak mało czasu na ukojenie mam… Zawsze coś niszczy mój idealny plan….
Lecz mimo że zawsze cos mi przeszkodzi to cieszę się że w tym czasie mogę komuś pomódz… Bo kiedy mi się udaję, ten krzyk nieco cichnie, chowa się w głąb i wychodzi późnym wieczorem kiedy dzień w sny chcę schować… Wówczas Jedyne na co mam siły to znak krzyża wykonać i modlitwę do św. Benedykta odmówić… myśli dalej są lecz nieco na dystans się trzymają jak gdyby głosu mej modlitwy się obawiały…
Dziwna sprawa… Ostatnio czytałam psalmy… Mówi się ze my ludzie nie powinniśmy źle życzyć innym… A trafiłam na psalm Dawida (psalm 140) gdzie były takie słowa „ niech spadną na nich węgle rozżarzone, niech będą strąceni w przepaść, aby już nie powstali[…]… A przecież Jezus mówi wyraźnie!
”Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują […]” (Mt 5, 44-48)
Takie trochę nie logiczne, że Psalm zaprzecza słowom Jezusa… Chyba, że ja źle odbieram jego słowa…

poniedziałek, 7 marca 2011

Pójdź za mną....


„Pójdź za mną” słowa, które zachwycają mnie w pełnym znaczeniu tego słowa…
Te oto słowa wyrażają wszystko… Całe piękno Jezusa… Zostaw wszystko i pójdź za mną nie zależnie od tego czy będzie źle czy dobrze po prostu, choć…
Przyjęcie tego „zaproszenia” to całkowite oddaniu Bogu siebie… Wyraża zaufanie, miłość, pokorę i niezwykłość…
Doceniam i bije ukłony do samej ziemi ludziom, którzy usłyszeli to wołanie i zostawili wszystko by być tacy jak Jezus… By być tak czyści i bezinteresowni jak te słowa…
W piśmie jest fragment pod tytułem „Rozesłanie Dwunastu” (Mk. 6, 7-13)
Jest tam napisane, aby apostołowie nie brali ze sobą ani chleba, ani torby, ani pieniędzy…
Zastanawiam się czy była bym w stanie tak zaufać Jezusowi i tak po prostu wyjść z domu w drogę be niczego… Po wcześniejszym usłyszeniu jego słów… ( z pewnością pierwsza moja myśl po usłyszeniu Jego słów była by: Chyb jestem chora psychiczne… słyszę głosy, które myślą dość nie racjonalnie… posądziłabym się o schizofrenie…)
Bo to takie dziwne… Mężczyzna który ma się za syna Boga mówi im po prostu idź, módl się a będzie Ci dane… nie martw się o nic będziesz się modlił a będzie Ci dane… nie logiczne i nieco zabawne bo oczywiście Oni, tych 12 poszło… Zaufało mu mimo wszystko mimo że go prawie nie znali…
Dalej polecę z Marka (8, 34 – 38 i 9, 1)
Zawsze czytając ten fragment zastanawiam się czy święci uczynili to w całości… Czy zaufali mu do końca do reszty… I jeśli zwątpili to dlaczego? I dlaczego później znów wierząc byli jeszcze silniejsi… I jak to wgoule jest kiedy nie patrzy się już na nic… Po prostu się ufa i ma się nadzieję na opaczność Boża…Wierzy się, że on zrobi całą resztę… A że Ja musze tylko wierzyć…
Jest tak piosenka… Gdyby wiara twa była jak gorczycy ziarno…

( http://www.youtube.com/watch?v=R1cKRcaTtfk )


Zastanawia mnie również czy świeci chociaż w 1% zbliżyli się do wiary tak dużej jak gorczycy ziarno…
Teraz morze coś z Ewangelii św. Łukasza (6, 12-16)
Jezus wezwał Apostołów na górę i tam nadał im imiona…
Czyli Jezus wzywa nas wszystkich po imieniu… czy usłyszymy jego głoś? I jak się to stanie? Bo z pewnością to nie będzie potężny grzmot z nieba poprzedzony błyskawicą i krzykiem „Ej Janek dawaj idziesz za mną wybrałem cię! No wybrałem cię, więc dawaj, choć!” Więc pierwsze pytanie skąd mamy wiedzie, że to właśnie nas On wzywa po imieniu? Dwa jesli już wiemy, że to my… a może raczej jak nam się wydaje, że to my… to czy możemy to odrzucić?? I czy będą tego konsekwencje?
A tak wgoule to czy możemy wybrać gdzie chcemy stać w życiu Jezusa? Czy to będzie tłum ludzi ? Czy uczniowie? Czy faryzeusze? A może inni ludzie, którzy nawet się nie interesowali osoba Jezusa? Hmmm…
W sumie tak możemy to wybrać… Bo przecież to ode mnie zależy czy ten mężczyzna na krzyżu budzi we mnie jakieś emocje czy nie… Czy pójdę do Kościoła i będę jak tłum ludzi po prosu słuchała i nie wyciągała wniosków… Czy pójdę na autentyczne spotkanie z Jezusem i posłucham co chce mi dziś powiedzieć…
Hmm… odnośnie słów „Pójdź za mną” mogę napisach chyba jeszcze to że chciała bym mieć pewność że Jezus te słowa do mnie kieruję… I mieć odwagę je przyjąć i wykonać…

A w następnym wpisie będę zastanawiać się nad tym, Co Jezus mówi do Mnie do Ciebie… Oprę się jak zwykle na ewangelii św. Marka i św. Jana …

niedziela, 6 marca 2011

Dlaczego On tak postępuję?!

Widząc śmierć tysięcy… Co uczynisz?


Z pewnością nic… Bo przecież każdy mas woje problemy sprawy… I chyba za to nienawidzę siebie najbardziej… Bo nie potrafię być jak Jezus… (Mt. 14, 1-15) Kiedy został zabity, św. Jan, Jezus udał się na miejsce pustynne i kiedy ujrzał lud mimo zmęczenia, mimo wszystkich własnych spraw potrafił się zmusić i iść i im pomódz… iść i ich prowadzić „byli, bowiem jak owce niemające pasterza.” Jezus wiedział ze ten lud potrzebuje pasterza… Ja często nie zauważam nawet tego ze ludzie do o koła mnie potrzebują zwykłej rozmowy… zwykłych normalnych uczuć … zwykłego uśmiechu… A nawet, jeśli widzę to ten dziwny wstyd, aby się przełamać i to uczynić blokuje mnie do reszty… Mamy inspirować się świętymi i kroczyć podobnymi ścieżkami… Ciekawe czy kiedyś nauczę się być, chociaż w 1/1999(9)… taka jak święci.
W piśmie nie pojmuje tak wiele rzeczy…
Jest tak wiele przykładów w biblii, które wykazują całkowity brak logiki!
Bóg … nie pojmuje jego myślenia… (podejrzewam, iż Jezus często mówi do mnie to samo, co do św. Piotra „zejdź mi z oczu szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”(Mk. 8, 31-33)
Tak myślę jak człowiek… Próbuję znaleźć logikę i odpowiedzi na niemal wszystkie zadane sobie pytania…
Przykład barku logiki…np. Samarytanin…(Łk. 10, 30-37)
Jerozolima leży na wzgórzu i jest to obraz dobra itp. ponieważ jest na górze ( to tak jak kontrast nieba u góry, piekła na dole) no i właśnie w tym dole znajduje się Jerych miejsce postrzegane ze złe itp. I pewien człowiek schodził do Jerycha, czyli odchodził od Pana Boga i po drodze został pobity. Przechodzili obok niego różni ludzi, którzy pozornie mieli być dobrzy… Jakiś tam Duchowny, który teoretycznie powinien żyć pomocą drugiemu człowiekowi, jakiś człowiek wierzący, którego wszyscy uwarzą, ze powinien być jak Jezus, ponieważ w niego wierzy ( to trochę zbicie z mojej chęci przedstawienia paradoksu myślenia Boga, bo ten fragment ukazuje również paradoksalne myślenie ludzi, o ludziach wierzących. A jasne jest, ze to tez są ludzie i na tej zasadzie niczym się od innych niewierzących ludzi nie różnią… tez maja gorsze i lepsze dni wiec negowanie ich za niechęć pomocy drugiej osoby, ale zwyczajne udawanie, że się czegoś nie widzi często z barku czasu, nie powinno budzić w nas jakiejś niechęci, może agresji itp.) Ale wracając do przypowieści zatrzymuje się Samarytanin…
Osoba odrzucona przez ludzi i świat i ten samarytanin to Jezus. Pomaga nam, opatruje rany ( mogą być to rany np. naszego serca nie koniecznie chodzi tu o cielesne zranienia) Tak czy owak poświęca swój cenny czas…
Myk polega na tym, że nie widzę logiki w postępowaniu Jezusa… człowiek, który od niego odchodził zaczyna mieć problem a on mimo wszystko mu pomaga!? Dlaczego!!?? Czemu On tak nie logicznie postępuje… To tak jakbyśmy podeszli, do dresa na ulicy i poweidzieli mu, że mu pomożemy… I w tym momencie dostajemy od dresa… Wstajemy i dalej chcemy mu pomódz i tak wkuło…. Im mocniej dostaniemy tym bardziej chcemy mu pomódz…. Tak działa Jezus i tego nie rozumiem…!!
Kolejny przykład przypowieść o marnotrawnym synu…(Łk. 15, 11-32) Nie będę tego przytaczać tak jak przypowieść o samarytaninie…
Tak czy owak syn obraża ojca odchodzi wydaje kasę na różne imprezy i zabawy zostaje z niczym i wraca skruszony do ojca… A Ojciec??? Nasz Bóg??!!
Przyjmuje nas z otwartymi rękoma… I tak przekształcając na nasze poczynania…
Obrażamy Boga grzechem idziemy do spowiedzi i On już tam na nas czeka… Czeka z Otwartymi Ramionami i jest jak gdyby nieczuły na nasze kolejne grzechy i poczynania i dalej czeka na nas… kiedy przychodzimy zawsze jest na nas gotowy i zawsze będzie się cieszył… później sytuacja się powtarza… i tak wkuło grzech-spowiedź, grzech-spowiedź … oczywiście nie mówię tu o takim lataniu, bo prawdziwa spowiedź, prawdziwy powrót do Boga zaczyna się od głębokiego żalu… bo Syn żałował swego występku… i my również musimy go żałować… bo inaczej On, Bóg Ojciec będzie tam na nas długo czekał…
Brak logiki!! Bóg jest zbyt miłosierny!! A może nie… Może to człowiek jest zbyt zepsuty i znieczulony?
Słowa „ Pójdź za mną!” to one zachęcają nas do tej bezgranicznej i bezinteresownej miłości… I do nich odniosę się w kolejnym wpisie…

sobota, 26 lutego 2011

Dar rodzący się w ciszy...



Kiedyś Bóg na drodze mej stanął…
Patrząc na mnie słowo raczył wyrzec…
Słowo to przez lata przy boku mym stało…
A ja nie znając wartości słów Bożych
nadmiernie je bagatelizowałam…
Aż słowo się rozpadło!
Wówczas zrozumiałam…
To słowo ważniejsze od życia mego było!!!
Bo kiedy znikło wówczas wszystko prysło…
Przez lat kilka śladów Boga szukałam…
Aby go dogonić i na kolanach o powtórne
wypowiedzenie słowa błagać…
Lecz grzech mój zawsze w tyle mnie zostawiał…
I Bóg łaskawie powtórnie na drodze mej stanął,
lecz teraz nie słowo w ciszy głębokiej raczył wyrzec…
Tylko uczucie potężne mi ofiarował…
Dziś dbać będę o nie ze wszystkich sił….
Bo znam już wartość słów i darów od Boga mi danych!
Wtedy tylko słowo „Wiara”,
dziś prawdziwe uczucie Wiary
targa mym poranionym sercem…
Jedyna refleksja myśli me ogarnia…
To, co Bóg Ci dał zły odebrać nie może!
Lecz ty sam zaprzepaścić i zniszczyć to możesz!

Moja modlitwa...





Ja niczym Konrad,
Boga o bezduszność oskarżam!
Jego obojętność do ludzi,
wiedzę mą i serce trwoży!

Boże!
Hioba doświadczając,
większą miłość mu ukazałeś,
niż nam w XXI w.!!
Kim jesteś Stwórco najwyższy!
Że takimi przekleństwami i darami,
mnie człowieka nędznego obdarowałeś!!
Czemu tak obojętna do uczuć jestem!?
Czemu krzywdy tak wiele ludziom wyrządzam!?
Czemu wiedzy tak dużo mi dałeś!?
Czasem wolałabym wiedzieć znacznie mniej…
Dziś modlitwę tą do Ciebie kieruje…
Daj mi serca, by pojąć łzy w ludzkich oczach!
Daj mi rozsądku, by świat zrozumieć!
Daj mi nadziei!!
Tej samej, jaką Koheleta obdarowałeś!
Daj pokory ascety, aby z karkiem
uniżonym upadki znosić!
I daj wiary w miłość Twą!!!
Albo uśpij mnie niczym Konrada,
abyś więcej obelgi z mych ust
nie usłyszeć……


Anioły dwa...


Anioł przed mną stanął…
Swymi ogromnymi skrzydłami
zakrył mój świat…
Powiedział żebym, choć raz na drogę nie patrzyła…
I pozwoliła się poprowadzić…
Ja nie słuchając go przez skrzydła
gęste zaglądałam z obawy przed potknięciem…
On o miłości mi bredził!
Coś o nadziei i dobru…
Ja dalej pomiędzy skrzydła patrzyłam…
Słuchać Go wcale nie miałam zamiaru…
aż opuścił swe skrzydła i odszedł w smutku…
Minęło trochę czasu…
Czarny Anioł przede mną staną…
Skrzydła swe szklane rozłożył…
I drogi zakrywać mi nie chciał…
mówił o nienawiści…
O podłości i smutku…
Ja wpatrzona w niego jak obrazek byłam…
Nie chciałam, aby odszedł
bo wcale mi nie przeszkadzał…
Mówił to co chciałam usłyszeć…
I pokazywał to co złudna iluzja było…
Lecz i on musiał odejść…
Znów minęło trochę czasu…
I oba Anioły na mej drodze stanęły…
Szacunku oba do siebie nie miały…
Pytanie jedno padło…
Który z nas ma drogę Ci wskazać?…
Ja patrząc na nich dylemat mam nie mały…
Bo oba wady i zalety mają…
Jeden wolność mi ofiarowuje…
Swobodę i beztroskę…
Drugi zaś wysiłek i wybory trudne…
Oba piękne są…
Lecz jeden od Boga pochodzi,
drugi zaś od węża przebiegłego…
Wybór trudny mnie czeka…
Boże daj mi rozsądku i pokory
W wyborze abym nie czyniła wszystkiego
na przekór Tobie…
Daj mi odwagi abym wybrała białego
Anioła któremu zaufam bez
patrzenia na swą drogę…
I dam mu szansę na naprawienie mego życia…
Boże… Ufam Ci i wiem że cokolwiek
postanowisz dobre dla mnie będzie…

A ty? Ufasz Bogu bezgranicznie? Oddał/a byś mu swoje serce? Tak po prostu…
Bez zbędnych pytań…? Ja sam z sobą się bije… Lecz oddawać mu już niczego nie musze…
Bo to co miałam już do niego należy… Formalność tylko za kilka lat dopełnię śluby mu składając… Ma rada do Ciebie? Zaufaj! Bądź odważny! ZAUFAJ PANU!!

Dopust Boży...


Samotność…
Mój dojrzały… i niedojrzały wybór...

Dziś musze być samotnikiem…
Zły mi tak powiedział…
Mimo, że co noc mnie odwiedza
wie jak bardzo uczucia mogą
pokrzyżować jego plany…
Doskonale wie, że kiedy jestem sama
ma większy wpływ na moje myślenie…
Dziś też mnie odwiedził…
jak zwykle w tej samej porze…
było to o dziewiątej…
siedziałam na „kompie”
i coś tam robiłam…
Staną za mymi plecami
i bacznie się przyglądał…
Kiedy mówić do niego zaczęłam
światło zaczęło migotać…
kiedy słowa modlitwy wymawiać…
Chłód w mym pokoju zapadł…
Każde kolejne słowo
ból mi przyswajało…
Każde zdanie śmierć mi zadawało…
Po skończeniu modlitwy do św. Benedykta…
różaniec wyjęłam…
wyśmiał mnie podle…
I znów cyrograf proponować zaczynał…
Ja walcząc z nim uparcie
cała potem się oblałam…
Odchodząc mówił ze jeszcze o trzeciej
”wpadnie” i już na spokojnie porozmawiamy…

Kim jesteś zły demonie…
Często imię twe słyszę…
Belial… jeden z 4…

Boże daj mi sil na ten wieczór…
Bo jak tak dalej pójdzie boje się
ze mogę stracic zapał i siły,
by klęczeć przy twych stopach…
Wciąż brak mi pokory i cierpliwości…
Daj mi sytuacje które wypracują we mnie
te cechy i nie dawaj takiego dopustu
dla złego… Bo wiara ma nie tak stateczna
jest aby jeszcze ja osłabiać….

Walka...



Dziś w nocy odwiedził mnie szatan…
Stanął przedemną i dusze mą chciał kupić…
Ja nie zgodziwszy się na trnazakcję,
karę od niego otrzymałam…
Ból potwory zadawany mi przez wspomnienia…
Walczyłam z nim długo…
Do 5:34…
Szans najmniejszych z nim nie mając
tylko modlitwa trzymała mnie w pionie…
On zanając me słabości, coraz
boleśniej je wykorzystywał…
O 6:02 uśmiechną się szyderczo
i rzekł:
„Jutro kolejna noc ze mną cię czeka…
I bądź gotowa, bo wiele cię nocy takich czeka…
Ja nie spocznę do póki duszy twej nie zdobędę…”
I znikną…
Ja zmęczona do granic możliwości zasnęłam
spokojnie…
Jezus utulił mnie do snu i w tajemnicy cos mi rzekną…
Dla tego walczyć będę o dusze swą…
Mimo że wiem ze zły powoli resztki
mego szczęścia mi odbierze…
Mimo to walczyć będę… Nie dla siebie…
Dla ciebie mój drogi Boże i Ojcze…
Boś ty mnie stworzył i twą córka jestem!
I haniebnym czynem i zniewagą
plugawą by było gdybym część Ciebie
źmiji podstępnej oddała…!

Pytanie...


Kiedyś umrę…
Jak w sumie każdy prędzej czy później…
nawet tego nie zauważę…
Ale jak już umrę to stanę
przed obliczem najwyższego…
I myślę ze usłyszę kilka pytań:
Kim jesteś?
Czy dobrze żyłaś? Tak jak Ci nakazałem?
Czy zrobiłaś wszystko,
co było w twojej mocy?
Czy wykorzystałaś wszystkie
zdolności, jakie Ci dałem?
Co zrobiłaś z miejscem
w swoim sercu?
Czy zapełniłaś je
wartościowymi rzeczami?
Czy może miejsce zajęła
tam pycha, pożądanie i chciwość?
Czy kochałaś bezinteresownie?
…?
Co mu odpowiem wtedy?
Najprawdopodobniej nic…
Tylko opuszczę w smutku i wstydu głowę…
Bo będę miała świadomość jak wiele rzeczy
mnie zaaprobowało i odwróciło
moją uwagę od Ciebie mój Boże….